Działalność partyzancka wydzielonego batalionu, I rejonu na terenie Puszczy Kampinowskiej
Oddział zakwaterowano na kilka dni w Truskawiu , a następnie przeniesiono do wsi Brzozówka na przedpolu puszczy kampinowskiej dokąd zapędzali się czasami żołnierze niemieccy. Tragiczny przebieg bitwy pod wsią Polesie Nowe został opisany przez jej uczestników podchorążego Orła
i porócznika Józefa Pliszkiewicza Antka na łamach Zeszytu Historycznego Warszawa Powiat ŚZŻAK (nr. 11 z sierpnia 1996)Wydzielony batalion br
ał również dwukrotnie udział w osłonie zrzutów spadochronowych dokonanych przez samoloty z Anglii zawierających broń , amunicję, umundurowanie i żywność .Batolion brał również udział w mszach polowych odprawianych we wsi Wiersze.Pod koniec pobytu w puszc
zy kampinowskiej przechwytywano coraz częściej szpiegów niemieckich , a oddziały wroga otaczały puszczę coraz ciaśniejszym pierścieniem , a szczególnie na odcinku bronionym przez nasz batalion od strony spalonej wsi Małocice . Żołnierze batalionu odpierali ataki Niemców , a szczególnie czołgów , byli zabici i ranni . Ostatniego dnia pobytu w Brzozówce to jest 27 września 1944 przyszedł rozkaz spakowania się załadowania rannych i chorych na wozy konne i pod wieczór wymaszerowanie w kierunku wsi Zamość , gdzie miała nastąpić zbiórka wszystkich oddziałów wychodzących z puszczy . W ostatniej chwili przed wymarszem nadleciały ze strony Modlina samoloty Stukas i siekły z karabinów maszynowych . Naloty powtórzyły się kilkakrotnie po prostu piekło . Po odlocie samolotów cała wieś płonęła . Słychać było krzyki , jęki i płacze. Najbardziej ucierpieli ranni załadowani na wozach . Obok mnie leżał strzelec Fajka , ale już bez głowy . Oderwał mu ją odłamek z bomby , a mnie na szczęście inny odłamek trafił w manierkę z gorącą kawą , która rozlała się po całym ciele dając wrażenie odniesienia ran . Po opatrzeniu i pochowaniu zabitych rozpoczęliśmy całonocny marsz , zmienialiśmy kilka razy jego kierunek , aż rano dotarliśmy do wsi Zamość , gdzie był całodzienny postój .Pod wieczór
całe zgrupowanie kampinowskie (około 2 000 żołnierzy) kontynuowało marsz i już w ciemnościach wyszło z puszczy . Miejscem docelowym zgrupowania były Góry Świętokrzyskie .Po pewnym czasie z tyłu kolumny marszowej słychać było warkot czołgów niemieckich i serie z karabinów maszynowych .W trakcie przygotowania się do przeskoku przez szosę do Ożarowa , nadjechały niemieckie wozy opancerzone i ciężarówki , które był
skutecznie powstrzymywane przez oddziały zgrupowania , za pomocą piatów , karabinów maszynowych oraz granatów .Dalszy marsz aż do dużej wsi Baranów odbył się z krótką przerwą dla likwidacji karabinu maszynowego ostrzeliwującego nasze oddziały z wieży kościelnej. Zgrupowanie dotarło do p
rzejazdu na torze kolejowym w okolicach Jaktorowa i tu dowódca zgrupowania major Okoń przy sprzeciwie wszystkich podległych mu oficerów podjął fatalną w skutkach decyzję krótkiego postoju i zdobycia bunkra niemieckiego . Do dotarcia do najbliższego skupiska leśnego potrzeba było jeszcze pół godziny marszu , a bunkier można było zniszczyć w krótkim czasie . W międzyczasie śledzący marsz naszego zgrupowania samolot zwiadowczy przesłał informację do dowództwa niemieckiego o naszym postoju . Niedługo potem nadjechał pociąg wojskowy z Żyrardowa załadowany wojskiem , czołgami i wszelką bronią , a następnie drugi ze strony Warszawy . Rozpoczęła się całodzienna nierówna walka naszego Zgrupowania rozbitego na małe grupy ze świetnie uzbrojonymi żołnierzami z dywizji Herman Goering . Ta nierówna walka trwała aż do nocy , sytuację ratowały tylko głębokie rowy przeciwczołgowe uzupełnione rowami piechoty . Zginęło około 200 żołnierzy z naszego zgrupowania , a major Okoń zginął w niewyjaśnionych okolicznościach . Najczęściej żołnierze skupiali się wokół znanych sobie dowódców . Podobnie podchorąży Orzeł walczył do nocy wraz z kolegami z oddziału Soplicy . Noc przespaliśmy na sianie w stodole , a następnie rano po wymienieniu munduru angielskiego na zwykłe ubranie udaliśmy się do pobliskiego Milanówka do mieszkania siostry podchorążego Słonia . Tam zebrała się już kilkuosobowa grupa z oddziału Soplicy , zdecydowana dotrzeć do partyzantów w Górach Świętokrzyskich pierwotnego celu wyznaczonego przez dowódcę zgrupowania kampinos majora OkoniaWyruszyliśmy następnego dnia rano zabierając ze sobą tylko broń i suchy prowiant. Maszerowaliśmy cały dzień z małymi przerwami na odpoczynek i pożywienie. Noc spędziliśmy w chacie wiejskiej i stodole w pobliżu lasu otrzymując pierwsze infomacje o obławie niemieckiej. Ruszyła ona tego samego dnia co nasz oddział, ale samochodami i wozami pancernymi z Częstochowy. Tego samego dnia spostrzegliśmy niemiecki samolot zwiadowczy na tyle wcześnie, że zdążyliśmy się ukryć. Taka sytuacja powtarzała się do wieczora.
Noc spędziliśmy w napotkanej leśniczówce i tam dowiedzieliśmy się , że Niemcy są już na naszym tropie.
Ruszyliśmy o świcie ale niestety skończył się
już ciągły las i pojawiły się od czasu do czasu zagajniki.Po kilku minutach zauważyliśmy
samolot zwiadowczy i ukryliśmy się w najbliszym zagajniku w szczerym polu.Obserwując
przez lornetki najbliższą okolicę zauważyliśmy jeszcze w dużej odległości rozciągniętą tyralierę
niemiecką zdążającą w naszym kierunku.Krótka narada co robić - puste pola nie dawały żadnej
osłony , a dalsza ucieczka była bezsensowna - pozostaliśmy więc na miejscu okopując się i
wysuwając zamaskowaną broń maszynową w kierunku nadchodzącego wroga.
Zapadła kompletna cisza i tylko czasami było słychać żołnierzy odmawiających modlitwę .
Po cichu liczyliśmy , że nikt o zdrowych zmysłach nie pomyśli , że w tak małym zagajniku może się
ukryć duży oddział partyzancki - Niemcy nie znali liczebności naszego oddziału.
Tyraliera niemiecka przeszła o kilkadziesiąt metrów od naszego zagajnika nie zauważając nas.
Dotrwaliśmy tam do wieczora i po zapadnięciu nocy ruszyliśmy w dalszą drogę.
Po godzinie marszu dotarliśmy do dużego majątku rolnego (nazwy nie pamiętam),
gdzie nas serdecznie przyjęto - opatrzono otarcia nóg i solidnie nakarmiono ,
a także poinformowano o przejściu Niemców kilka godzin wcześniej.
Dowódca Oddziału po rozmowie z właścicielem majątku podjął decyzję o noclegu
wszystkich żołnierzy w stodole -stojącej w odosobnieniu w polu, aby nie narażać mieszkańców.
I tu wynikł problem z podchorążym Orłem,gdyż wyżej wymieniony prowadząc podczas kolacji rozmowę
z paniami-jak się póżniej okazało wysiedlonymi z Warszawy- zwierzył się, że na skutek zaziębienia ma
wysoką temperaturę. Panie te podjęły z dowódcą oddziału pertraktcje o pozostawienie chorego w domu-
tym bardziej, że na dworze były już przymrozki. Nic nie pomogły prośby i resztą słusznie, bo najważniejsze było
bezpieczeństwo mieszkańców majątku. Po wypoczynku wróciliśmy w rejon naszego pierwotnego działania, w dobrze
znane nam strony-zatrzymując się w dużej rozciągniętej wsi Konstantynów. Jedna strona wsi przytykała do dużego
lasu umożliwiając w razie napadu wroga bezpieczny odwrót. Tam mogliśmy doprowadzić oddział do porządku-umyć się, zmienić bieliznę,
a szczególnie podjąć próbę zniszczenia ciągle dokuczających nam wszy. Prowadzony przez oddział tryb życia i mundury angielskie
pełne zaszewek sprzyjały ich rozmnażaniu-niestety praca była syzyfowa.
W między czasie otrzymaliśmy informację z najbliższej placówki AK, że w najbliższych wsiach grasuje od dłuższego czasu grupa
bandziorów terroryzując i okradając mieszkańców, katując i gwałcąc kobiety. Porucznik Bas zlecił swojemu zastępcy podchorążemu
Dołowi z drużyną podchorążego Orła udać się nocą do wymienionych wsi zbadać na miejscu sytuację i po schwytaniu wyżej wymienionych
bandytów przesłuchać ich oraz mieszkańców w charakterze świadków i wydać wyrok.
Jako przewodnik prowadził naszą drużynę mieszkaniec wsi, w której kwaterowali często bandyci. Dzięki pomocy mieszkańców udało
nam się zaskoczyć bez strzału biesiadujących trzech bandytów w tym był jeden małoletni.
Powołano na miejscu sąd składający się z przewodniczącego podchorążego Doła, z udziałem podchorążego Orła i miejscowego sołtysa. Najpierw przesłuchano
pięciu poszkodowanych świadków, a następnie obwinionych. Sąd skazał dwóch bandytów
na śmierć przez rozstrzelanie.
Po wykonaniu wyroku w sąsiednim lesie mieszkańcy okolicznych wsi na wiadomość o tym poczuli się bezpieczniej. Po
powrocie do odziału podchorąży Dół zdał dowódcy sprawozdanie z przebiegu akcji.
Zastaliśmy tam również 15 - osobowy oddział radzieckich spadochroniarzy wraz z radiotelegrafistą Katią, który często nas odwiedzał
prowadząc koleżeńskie rozmowy i informowało sytuacji na froncie niemiecko - radzieckim. Czasami pozostawali z nami dwa dni, a szczególnie
w okresie nasilonej penetracji niemieckiej.
Do naszego oddziału dołączyli też wcześniej dwaj wojskowi brytyjscy, którzy uciekli z oflagu niemieckiego oraz dwaj Włosi.
Pobyt naszego oddziału w Konstynowie został nagle nad ranem zakłócony obławą niemiecką.
Tej właśnie nocy podchorąży Orzeł pełnił obowiązki dowódcy warty rozstawionej wzdłuż całej wsi, która
ciągnęła się na długości około 2 kilometrów.Wieczorem podchorąży Orzeł osobiście rozmieścił 10 wartowników
Co godzinę przechodził po całej linii i sprawdzał, czy wartownicy czuwają. Noc była bardzo ciemna, padał deszcz, a droga była błotnista.
Nad ranem, kiedy już świtało zauważył w lesie przytykającym do wsi kryjących się za drzewami pojedyńczych żołnierzy niemieckich - a potem na tyłach wsi
rozciągniętych w tyralierę i okopanych Niemców. Podchorąży Orzeł wycofał się i
zawiadomił dowódcę oddziału, który zarządził alarm i pospieszny wymarsz w jedynym
wolnym od Niemców kierunku tj. w stronę błotnistych łąk pokrytych krzewami. Każdy
żołnierz wycofywał się w takim stanie w jakim zastał go alarm - częściowo tylko
ubrany, ale z bronią w ręku. Niemcy zauważyli nas natychmiast i zaczęli strzelać od
strony lasu i wsi z broni maszynowej. Oddział znalazł się prawie w gołym polu ścigany
seriami z karabinów maszynowych.
Wkrótce dwie bietki z karabinami maszynowymi zostały wyeliminowane z walki,
ponieważ Niemcy zabili seriami z karabinów maszynowych konie. Karabiny
maszynowe wymontowaliśmy pod ogniem niemieckim i zaczęliśmy się odstrzeliwać.
Wyeliminowaliśmy z walki niemiecki karabin maszynowy.
Powoli po wycofaniu się z pod ognia wroga nasz oddział uformował się w
kolumnę marszową, której towarzyszył niemiecki samolot zwiadowczy otwierając od
czasu do czasu ogień z karabinu maszynowego co zmuszało nas do rozpraszania się i
krycia.
Najbliższą przeszkodę w postaci powierzchownie zamarznietej rzeczki (był to
już grudzień) wziął pierwszy ppor.Bas mając wodę po szyję, a następnie cały oddział,
zmusiło to nas do ruszenia biegiem, żeby uniknąć zamarznięcia.
Marsz trwał do nocy, kiedy to zgubiliśmy obławę niemiecką i dotarliśmy do
zaprzyjaźnionej z nami wsi Podlelów i tu zostaliśmy przez kilka dni.
W połowie grudnia przebyte trudy i ciężkie warunki bytowania spowodowały ostre zapalenie
stawów i wysoką temperaturę około 40 stopni u podchorążych Orla i Doła.
Obydwaj zostali odwiezieni na kurację do zaprzyjaźnionej z naszym oddziałem pani Kowalczykowej
z okolic Bystrzanowic. Leczył nas dojeżdżając wojskowy lekarz i nalewka żurawinowa naszej gospodyni.
Leczenie po dwóch tygodniach przerwała nam obława niemiecka i nocą wrzuceni na wóz konny
wysłany sianem i nakryci pierzynami zostaliśmy przewiezieni do odległego majątku drogą na
przełaj po zamarzniętych skibach świeżo zaoranych pól.
Umieszczono nas w pomieszczeniach rządcy majątku i tu rzeczywiście przyzwoicie nas leczono.
W międzyczasie odwiedził nas przechodzący w pobliżu dowódca oddziału NSZ z brygady świętokrzyskiej
kapitan Żbik. Po szczegółowym zapoznaniu się z naszymi życiorysami i przygotowaniem
wojskowym zaproponował nam dołączenie do brygady świętokrzyskiej , która według jego rozeznania
miała wycofać się wraz z wojskami niemieckimi do strefy okupowanej przez wojska angielskie ,
gdzie również miała stacjonować armia polska gen. Maczka. Mimo tak nęcącej propozycji odmówiliśmy
motywując tą decyzję stanem naszego zdrowia.
Wkrótce otrzymaliśmy informację , że po odskoczeniu od nas o okło 10 km oddział NSZ zlikwidował
placówkę niemieckiej artylerii przeciwlotniczej.
Po przejściu obławy niemieckiej powróciliśmy ponownie w rejon majątku Bystrzanowice, gdzie
wkrótce otrzymaliśmy rozkaz przygotowania pola pod zrzut spadochronowy Brytyjskiej
Misji Wojskowej Freston .
Jak się później okazało chciała ona uzyskać bezpośrednią informację o stanie i gotowości bojowej AK,
jak również przygotowaniu i ewentualnym termine ofensywy radzieckiej.
Wytypowaliśmy pod zrzut spadochronowy płaskie gołe pola o odpowiedniej powierzchni w rejonie
majątku Bystrzanowice , jak również odpowiednie oznakowanie świetlne oznaczające pole zrzutu ,
które można było uruchomić w razie zbliżania się samolotu.
poza tym zorganizowano odpowiednią ochronę miejsca zrzutu i środki tranportu , aby szybko odskoczyć od
miejsca zrzutu . Wszystkie dane przekazaliśmy drogą pośrednią do kierownictwa AK, a następnie do Londynu.
Oczekiwanie na zrzut trwało okolo dwóch tygodni i nastąpił on w dniu 24 grudnia 1944 roku.
Całość akcji dobrze zorganizowanej przez nasz oddzial przy współpracy z miejscową placówką AK przebiegła według planu .
Noc była mroźna i bardzo jasna - księżycowa . To pozwoliło nam na odnalezienie na zrzutowisku
zgubionego przez jednego ze skoczków pasa z ukrytymi w nim dolarami .
Część naszego oddziału wzięła udział w osłonie trasportu Misji w okolice Radomska , gdzie nastąpiło
spotkanie z generałem Leopoldem Okulickim Niedźwiadkiem.
Podchorąży Orzeł i Dół powrócili do domu pani Kowalczykowej na dalszą kurację .
Byli w stałym kontakcie z oddziałem Basa
W tym okresie nie podejmowano już żadnych akcji , ponieważ wkrótce ruszył front rosyjski którego
pierwsi żołnierze pojawili się w okolicach Bystrzanowic 15 stycznia 1945 roku.
Po rozwiązaniu oddziału Basa ukryliśmy broń i każdy podążył w swoje rodzinne strony .
My żołnierze z okolic Warszawy pobyliśmy jeszcze kilka dni w goscinnych Bystrzanowicach ,
gdzie na początku lutego dostaliśmy wezwanie do stawienia się do RKU w Częstochowie na
wojskową komisję poborową.
Ze względu na nie zakończone jeszcze zapalenie stawów i trwającą gorączkę dostałem miesięczne odroczenie.
Na pożegnanie się ze stronami partyzanckimi i podziękowanie bogu za ocalenie wybrałem się
do klasztoru na Jasnej Górze gdzie odbyłem spowiedź i przyjąłem komunię swiętą .
W dniu 20 lutego wybrałem się w drogę w rodzinne strony na dachu pociągu i dotarłem do
Pruszkowa , a dalej udałem się do domu pieszo przez zrujnowaną Warszawę z krótkim pobytem
w Dąbrówce Szlacheckiej u ukochanej ciotki Józefy Pogodzińskiej. Opowiadaniom nie było końca ,
a szczególnie o bochaterskiej śmierci obu synów ciotki ś. p. podchorążych Wawrzyńca i
Grzmota pod Polesiem Nowym .
Byłem pierwszym , który jako bezpośredni świadek ich śmierci mógł podać wszystkie tragiczne
szczegóły . Było to bardzo trudne i bolesne .
Następnie w dalszym ciągu pieszo poszedłem przez Jabłonnę , Legionowo do rodzinnej wsi Dębe
nad Narwią.
Wieś zostałem całkowicie spaloną na skutek przesuwania się frontu i uporczywych walk z obydwu stron rzeki .
Po drodze , spotkani sąsiedzi pokazali mi bunkier poniemiecki , w ktorym mieszkała moja rodzina.
Zastałem w nim tylko matkę - po długim powitaniu i rozmowach dowiedziałem się , że mój ojciec i
rodzeństwo wyciągają z zamarzniętej Narwi na łąkę długie, piękne , bale drzewa sosnowego , ktore
były spławiane , uformowane w tratwy , z puszczy białowieskiej do Wisły i dalej do Rzeszy .
Po powitaniu i rozpoczęciu opowiadania o przebytych przygodach kontynuowałem z rodziną dalsze
wyciąganie drzew przy pomocy kulawego konia . Następnego dnia ruszyły lody na rzece a
z nimi niewyciągniete pnie drzew.
W toku dzialań bojowych oraz po ich zakończeniu otrzymałem następujące odznaczenia wojskowe