Leszek Wnęk

Służba w Armii Krajowej

Działalność na terenie I rejonu Marianowo-Brzozów

Moje wspomnienia oddają w skrócie przebieg działań bojowych, w których brałem udział w ramach Armii Krajowej w latach 1941-1944.
Urodziłem się 16 lutego 1923 roku we wsi Dębe w powiecie pułtuskim. Szkołę podstawową ukończyłem w rodzinnych stronach, a gimnazjum Koła Rodziny Wojskowej w Modlinie w 1939 roku.
Z uwagi na to, że moją rodzinną wieś po 1939 roku Niemcy przyłączyli do tzw. Sued-Ost Pruessen- dla kontynuacji dalszej nauki przeniosłem się do Generalnego Gubernatorstwa do krewnych w Dąbrówce Szlacheckiej koło Jabłonny. Krewni ci to rodzona siostra mojej matki Józefa Pogodzińska, jej synowie podchorążowie AK Bogdan Pogodziński Wawrzyniec Jan Pogodziński Grzmot, ich żony Alina i Antonina. Wszyscy członkowie rodziny złożyli przysięgę i byli żołnierzami AK.
Pozwoliło to na zorganizowanie tam ośrodka pracy konspiracyjnej. Tu odbywały się zbiórki organizacyjne, narady kierownictwa V kompanii, szkolenia oraz odprawy kierownictwa i żołnierzy oddziału specjalnego przed każdą akcją. Tu był ukryty magazyn broni OS.
Stąd też wyruszyli na ostatnią wyprawę do Puszczy Kampinowskiej obydwaj synowie Józefy Pogodzińskiej, którzy w bitwie pod Polesiem Nowym złożyli najwyższą ofiarę-swoje życie.
Dalszą naukę kontynuowałem w Warszawie w liceum Zgromadzenia Kupców , którą ukończyłem w 1943 pracując jednocześnie w godzinach popołudniowych.
W 1941 roku wprowadzony zostałem przez braci ciotecznych podchorążych Jana i Bogdana Pogodzińskich w szeregi AK – złożyłem przysięgę i rozpocząłem działalność jako goniec szefa V kompani , II batalionu , I rejonu AK w Legionowie . W 1942 roku zostałem oddelegowany do szkoły podchorążych piechoty przy I rejonie w Legionowie , którą ukończyłem w 1943 roku.
Następnie prowadziłem na terenie IV Kompanii w Białołęce kolejno dwie klasy szkoły partyzanta.Równocześnie w listopadzie 1943 roku zostałem przez porucznika Stefana Ziembickiego dowódcę organizowanego oddziału specjalnego im Stefana Okrzei – wcielony w jego szeregi. W skład OS wchodzili wybrani podchorążowie cechujący się wysokim morale karnością , ofiarnością i patryjotyzmem:
Pierwsze trzy miesiące uczestnicy OS przeszli gruntowne szkolenie składające się m. in. z ostrego strzelania , przemarszów z bronią w dzień i w nocy , zachowania się w przypadku zetknięcia się z żandarmerią niemiecką w różnych okolicznościach etc. Dużo czasu zajęło uczestnikom zorganizowanie odpowiedniej ilości i jakości broni-część była z przydziału.
Poniżej opisuję te akcje, w których brałem udział osobiście.
Już w grudniu 1943 roku OS zlikwidował zdrajcę na mocy wyroku rejonowego sądu AK. W styczniu i lutym1944 roku ubezpieczał transport broni, a następnie nocne ćwiczenia szkoły podchorążych.
W maju 1944 nastąpiła następna likwidacja zdrajcy.- kobiety na mocy rejonowego sądu AK.
Udział w nocnej uroczystości żałobnej na szosie do Strugi, gdzie na miejscu śmierci w czasie transportu broni śp podchorążych Alfy i Skiby postawiono krzyż, a następnie odbyła się defilada, a mowę okolicznościową wygłosił porucznik Wojciech awansowany później do stopnia majora. Był on jednocześnie adiutantem dowódcy I rejonu majora Romana Kłoczkowskiego Grosza oraz opiekunem i wychowawcą w szkole podchorążych . Poza szkoleniem wojskowym wpajał swoim podopiecznym także miłość i oddanie Ojczyźnie. Był prawdziwym przyjacielem przyszłych oficerów wojska polskiego.
W czerwcu 1944 roku wyżej wymieniony oddział zniszczył urządzenia w mleczarni w Jabłonnie – unieruchamiając ją, co było równoznaczne z wyeliminowaniem dostaw masła i innych przetworów mlecznych na potrzeby armii niemieckiej. W tym samym miesiącu , ale już w ciągu dnia , ze względu na dostępność urzędu gminnego oddział zniszczył dokumenty , a część zabrał , dotyczące dostaw kontyngentów , podatków etc . Należy podkreślić , że urząd gminy był oddalony około 300 m od licznego posterunku niemieckiej żandarmerii. Podobnie w lipcu 1944 roku oddział zniszczył urządzenia masarni w Jabłonnie (dostawy wędlin dla Niemców)
W czerwcu 1944 r przeprowadził na stacji kolejowej w Choszczówce akcję na oddziały Wermachtu reperujące uszkodzoną linię telefoniczną– zdobyto pięć sztuk broni , granaty i mundury niemieckie. Zginęło dwóch Niemców.
Kolejna akcja to zlikwidowanie w Henrykowie trzech oficerów SS , zdobyto dwa pistolety maszynowe , pistolety ręczne , granaty i amunicję.
Tego samego dnia OS uderzył w Choszczówce na siedzibę Ukraińca współpracującego z Niemcami i donoszącego na patriotów polskich . W akcji zdobyto dwie sztuki broni , granaty i motocykl . Ranny został podchorąży Wawrzyniec.
W lipcu 1944r. w/w oddział dokonał napadu na wytwórnię marmolady w Płudach zarekwirowany cukier ,mąkę i przetwory rozdał okolicznym biednym mieszkańcom .
W okresie powstania warszawskiego oddział liczył już już około 30 osób i wykonał szereg akcji. Poza akcjami zbiorowymi podchorąży Orzeł wykonał szereg akcji indywidualnych. norazowo radio , które było przystosowane do słuchania Londynu .
Po wygaśnięciu działań bojowych związanych z Powstaniem Warszawskim na terenie I rejonu , jego dowództwo rozważało możliwość dalszej walki . Między innymi myślano o przedostaniu się do walczącej jeszcze Warszawy , ale po negatywnych doświadczeniach grupy Kampinos , z której wydzielone oddziały próbowały się przebić do stolicy w rejonie Dworca Gdańskiego , porzucono ten pomysł.
Pozostało więc nawiązanie kontaktu z Armią Radziecką , która była już na przedpolach Radzymina lub przedostanie się przez Wisłę do walczących oddziałów w Puszczy Kampinowskiej . Informacje , które docierały do nas od oddziałów AK walczących w puszczy nalibockiej , przekreślały możliwość współpracy z nacierającą Armią Radziecką. W związku z tym porucznik Soplica dostał rozkaz dowództwa I rejonu , nawiązania bezpośredniej łączności i omówienia z majorem Romanem Krzyczkowskim Szymonem , któremu podlegało m. in . zgrupowanie w Kampinosie , możliwości dotarcia i dalszej współpracy z dowódcą wyżej wymienionej grupy .
Wytypowani z naszego OS zostali sanitariuszka Krystyna Laskowska Magdalena podchorąży Dół i podchorąży Orzeł .
Dwukrotnie nocą , z uwagi na nasycenie brzegu bielańskiego Niemcami , przeprawiano się kajakiem przez Wisłę na Bielany .
Rozmowy dały pozytywne rezultaty – ustalono sposób i trasę przerzutu przez Wisłę i drogę przemarszu do Puszczy . Ustalono termin przerzutu na 9 września 1944 roku .
W międzyczasie wyselekcjonowano z I rejonu oficerów i żołnierzy . Dowódcą wydzielonego batalionu został porócznik Bolesław Szynkiewicz Znicz .
Odział ten dla większego bezpieczeństwa został podzielony na dwudziestoosobowe grupy i przez przewodników doprowadzono je nocą do miejsca przeprawy przez Wisłę to jest w pobliżu wsi Kępa Niemiecka . Umówieni wcześniej przewoźnicy nie przybyli łodziami z bielańskiego brzegu rzeki , ponieważ tego samego dnia Niemcy rozbili granatami przygotowane łodzie.
Dopiero po naszej interwencji przypłynęli następnej nocy.
Porucznik Znicz podjął decyzję przejścia pieszo Wisły (takie możliwości dawała wyschnięta rzeka) przeczekania reszty nocy i następnego dnia na wyspie tarchomińskiej porośniętej krzakami
Po wylądowaniu na bielańskim brzegu uformowała się grupa marszowa na czele z łącznikami przysłanymi przez majora Szymona i szperaczami podchorążym Orłem i Dołem
Około południa wydzielony batalion dotarł do wsi Truskaw spotkawszy wcześniej witających ich żołnierzy z ubezpieczenia puszczy kampinowskiej w mundurach Wojska Polskiego z września 1939r.
Po tym incydencie batalion pomaszerował ze śpiewem do wolnej Kampinowskiej Polski.

Działalność partyzancka wydzielonego batalionu, I rejonu na terenie Puszczy Kampinowskiej

Oddział zakwaterowano na kilka dni w Truskawiu , a następnie przeniesiono do wsi Brzozówka na przedpolu puszczy kampinowskiej dokąd zapędzali się czasami żołnierze niemieccy. Tragiczny przebieg bitwy pod wsią Polesie Nowe został opisany przez jej uczestników – podchorążego Orła i porócznika Józefa Pliszkiewicza Antka – na łamach Zeszytu Historycznego Warszawa Powiat ŚZŻAK (nr. 11 z sierpnia 1996)

Wydzielony batalion brał również dwukrotnie udział w osłonie zrzutów spadochronowych dokonanych przez samoloty z Anglii zawierających broń , amunicję, umundurowanie i żywność .Batolion brał również udział w mszach polowych odprawianych we wsi Wiersze.

Pod koniec pobytu w puszczy kampinowskiej przechwytywano coraz częściej szpiegów niemieckich , a oddziały wroga otaczały puszczę coraz ciaśniejszym pierścieniem , a szczególnie na odcinku bronionym przez nasz batalion od strony spalonej wsi Małocice . Żołnierze batalionu odpierali ataki Niemców , a szczególnie czołgów , byli zabici i ranni . Ostatniego dnia pobytu w Brzozówce to jest 27 września 1944 przyszedł rozkaz spakowania się załadowania rannych i chorych na wozy konne i pod wieczór wymaszerowanie w kierunku wsi Zamość , gdzie miała nastąpić zbiórka wszystkich oddziałów wychodzących z puszczy . W ostatniej chwili przed wymarszem nadleciały ze strony Modlina samoloty Stukas i siekły z karabinów maszynowych . Naloty powtórzyły się kilkakrotnie – po prostu piekło . Po odlocie samolotów cała wieś płonęła . Słychać było krzyki , jęki i płacze. Najbardziej ucierpieli ranni załadowani na wozach . Obok mnie leżał strzelec Fajka , ale już bez głowy . Oderwał mu ją odłamek z bomby , a mnie na szczęście inny odłamek trafił w manierkę z gorącą kawą , która rozlała się po całym ciele dając wrażenie odniesienia ran . Po opatrzeniu i pochowaniu zabitych rozpoczęliśmy całonocny marsz , zmienialiśmy kilka razy jego kierunek , aż rano dotarliśmy do wsi Zamość , gdzie był całodzienny postój .

Pod wieczór całe zgrupowanie kampinowskie (około 2 000 żołnierzy) kontynuowało marsz i już w ciemnościach wyszło z puszczy . Miejscem docelowym zgrupowania były Góry Świętokrzyskie .Po pewnym czasie z tyłu kolumny marszowej słychać było warkot czołgów niemieckich i serie z karabinów maszynowych .

W trakcie przygotowania się do przeskoku przez szosę do Ożarowa , nadjechały niemieckie wozy opancerzone i ciężarówki , które był skutecznie powstrzymywane przez oddziały zgrupowania , za pomocą piatów , karabinów maszynowych oraz granatów .

Dalszy marsz aż do dużej wsi Baranów odbył się z krótką przerwą dla likwidacji karabinu maszynowego ostrzeliwującego nasze oddziały z wieży kościelnej. Zgrupowanie dotarło do przejazdu na torze kolejowym w okolicach Jaktorowa i tu dowódca zgrupowania major Okoń przy sprzeciwie wszystkich podległych mu oficerów podjął fatalną w skutkach decyzję krótkiego postoju i zdobycia bunkra niemieckiego . Do dotarcia do najbliższego skupiska leśnego potrzeba było jeszcze pół godziny marszu , a bunkier można było zniszczyć w krótkim czasie . W międzyczasie śledzący marsz naszego zgrupowania samolot zwiadowczy przesłał informację do dowództwa niemieckiego o naszym postoju . Niedługo potem nadjechał pociąg wojskowy z Żyrardowa załadowany wojskiem , czołgami i wszelką bronią , a następnie drugi ze strony Warszawy . Rozpoczęła się całodzienna nierówna walka naszego Zgrupowania – rozbitego na małe grupy ze świetnie uzbrojonymi żołnierzami z dywizji Herman Goering . Ta nierówna walka trwała aż do nocy , sytuację ratowały tylko głębokie rowy przeciwczołgowe uzupełnione rowami piechoty . Zginęło około 200 żołnierzy z naszego zgrupowania , a major Okoń zginął w niewyjaśnionych okolicznościach . Najczęściej żołnierze skupiali się wokół znanych sobie dowódców . Podobnie podchorąży Orzeł walczył do nocy wraz z kolegami z oddziału Soplicy . Noc przespaliśmy na sianie w stodole , a następnie rano po wymienieniu munduru angielskiego na zwykłe ubranie udaliśmy się do pobliskiego Milanówka do mieszkania siostry podchorążego Słonia . Tam zebrała się już kilkuosobowa grupa z oddziału Soplicy , zdecydowana dotrzeć do partyzantów w Górach Świętokrzyskich – pierwotnego celu wyznaczonego przez dowódcę zgrupowania kampinos majora Okonia

Działalność partyzancka w Górach Świętokrzyskich

Po przybyciu naszej grupy pociągiem do Częstochowy około 10 pażdzirnika 1944 roku spotkaliśmy się we wcześniej umówionym miejscu tj. w piekarni prowadzonej przez krewnych podchorążego Dola. Zastaliśmy tam już kilku kolegów - łączne było nas dziesięciu żołnierzy z I rejonu.
Rozmieszczeni zostaliśmy dla bezpieczeństwa pojedynczo wśród rodzin pracowników - zamieszkujących w służbowych mieszkaniach pobliskiej fabryki jedwabiu. Wszyscy należeli do AK. Mieszkaliśmy tam około tygodnia - niezbędnego do nawiązania kontaktu z najbliższym oddziałem partyzanckim.
Około 15 pażdziernika przewieziono nas samochodem ciężarowym wraz z przewodnikiem do dużego zgrupowania partyzanckiego stacjonującego w dużym skupisku leśnym - ciągnącym się między Złotym Potokiem i Żarkami.
Trafiliśmy na pożegnalną mszę polową związaną z rozpuszczeniem do domów prawie wszystkich oddziałów powracających po nieudanej wyprawie na pomoc walczącej Warszawie. Ścisła obręcz wojsk niemieckich otaczających stolicę nie pozwolila na przedarcie się do oddziałów powstańczych.
Z całego zgrupowania wybrano 50 ochotników - w tym 10 z I rejonu Marianowo - Brzozów. Oddział ten pod dowództwem ppor. Stanisława Bilczyńskiego Basa wszedł w skład IV kompanii , II batalionu, 27 pułku AK. Został on nazwany odziałem ppor. Basa- w skład dowództwa weszli jeszcze podchorąży Dół jako zastępca, podchorży Orzeł jako dowódca I drużyny, podchorąży Trop II drużyny.
Do zadań oddziału działającego na terenie inspektoratu Częstochowa - a szczególnie na terenie Włoszczowej należało:
ochrona ludności cywilnej przed samowolą okupanta tj. żandarmów i innych jednostek policyjnych oraz rodzimych bandytów i zdrajców wysługujących się Niemcom. Wiązało się to czasem z ich likwidacją. zasadzki i napady na poszczególne jednostki wroga dla zdobycia broni

  • przyjmowanie alianckich zrzutów z bronią i emisariuszami etc.
  • Teren działania był bardzo trudny ze względu na rozległóść jak również duże nasycenie wrogimi jednostkami - stąd konieczność ciągłej zmiany miejsca postoju. Skład oddziału był różnorodny pod wzgłędem: Mentalność , sposób myślenia i motywowania udziału w walce wyzwoleńczej były kompletnie różne od tych z którymi spotkaliśmy się w oddziałach partyzanckich w rejonie Warszawy.
    Najczęściej biwakowaliśmy w rejonach odległych od dróg bitych - w dużych kompleksach leśnych - w ciągu dnia przebywaliśmy w lesie , a noce szczególnie zimne i deszczowe w najbliższych leśniczówkach , gajówkach a m.in. w Podlelowie, Bystrzanowicach, Huciskach, Konstantynowie - przylegających do lasów. Zaopatrzenie i wyżywienie było własne (kucharz z pełnym wyposażeniem kuchennym). Stałą łączność z najbliższymi placówkami terenowymi AK utrzymywaliśmy przez łączników dostając informację o ruchach najbliższych oddziałów niemieckich, działalności ich administracji i konfidentów , jak również rozkazy z dowództwa pułku.
    W terenie obok AK działały odziały Batalionów Chłopskich, Narodowych Sił Zbrojnych, AL. Staraliśmy się utrzymywać z nimi w razie spotkania poprawne stosunki informując się wzajemnie m.in. o ruchach wroga (Niemców).
    Wyjątek stanowił przypadek w Przyrowie przy wymianie w miejscowym młynie przywiezinego przez pięcioosobowy patrol podchorążego Orła zboża na makę. Patrol został zaatakowany bez ostrzeżenia przez kilkuosobowy oddział żołnierzy AL. Na szczęście obyło się bez strat. Jedną z ważniejszych akcji przeprowadzonych przez nasz oddział była likwidacja żandarma niemieckiego stacjonującego w Żarach Juliana Schuberta, który mial na sumieniu śmierć około 1000 Polaków , Żydów i Cyganów .
    Likwidacja jego była bardzo trudna , gdyż nigdy nie działał samotnie i za każdym razem w innym miejscu. Niestety dwukrotnie zasadzki były nieudane , gdyż w ostatniej chwili Schubert zmieniał trasę przejazdu . Dopiero zdobycie na terenie posterunku żandarmerii w Żarach informacji o najbliższej trasie przejazdu Schuberta pozwoliło na zrobienie trzeciej zasadzki wspólnie z oddziałem AK Twardego.
    Dopiero ta trzecia zasadzka zlokalizowana na szosie Złoty Potok - Żarki dała pozytywny wynik.
    Dostaliśmy informację o miejscu zasadzki w ostatniej chwili, tak że musieliśmy przebyć pieszo 15 kilometrów w ciągu godziny. Wymagało to olbrzymiego wysiłku , ponieważ trzeba było zastosować nie tylko pospieszny marsz, ale także od czasu do czasu bieg zachowując przy tym pełne ubezpieczeie.
    Jako szperacze biegli pierwsi podchorąży Orzeł i Dół. Przybyliśmy na miejsce zasadzki w ostatniej chwili. Zajęliśmy wyznaczone stanowiska wzdłuż szosy na wysokiej skarpie pokrytej lasem.
    W zasadzce z nami zajęli stanowiska także żołnierze oddziału Twardego, który na ten okres przejął obowiązki dowódcy.
    Natomiast podchorąży Dół z karabinem maszynowym bren i dwoma kolegami zajął stanowisko na dole przy samej szosie kierując karabin maszynowy w kierunku spodziewanego przybycia żandarmów na wozach chłopskich.
    W miejscu zasadzki szosa biegła gwałtownie w dół w kierunku Żarek . Na wzniesieniu szosy stała łączniczka , która w momencie nadjechania żandarmów miała dać znać kolorową chustą.
    Żandarmi nadjechali po kilku minutach. Na przedzie jechała bryczka z ich dowództwem, a następnie wozy chłopskie z resztą żandarmów i zarekwirowaną żywnością.
    Zgodnie z planem walkę rozpoczął podchorąży Dół strzelając krótkimi seriami wzdłóż kolumny wozów poczynając od bryczki - następnie rozległa się strzelanina partyzantów leżących na skarpie.
    Po chwili strzały ucichły , a na wozach i w przydrożnych rowach leżeli zabici żandarmi. Było ich siedmiu , a wśród nich Schubert. Poza tym dwóch żandarmów wzięliśmy do niewoli. Miejscowi partyzanci rzucili się na zwłoki Schuberta, ponieważ każdy chciał zdobyć część jego ubrania. Ja dostałem w przydziałe długie buty z cholewami i skórzane rękawice - cudowny prezent na błotniste jesienne drogi.
    Z dwóch wziętych do niewoli żandarmów jeden okazał się naszym informatorem i został po rozbrojeniu puszczony wolno.
    po rozejściu się wiadomości o śmierci Schuberta radość i pijatyka w okolicznych wsiach trwała przez kilka dni.
    Listopadowe deszcze i zimna dawały się nam bardzo we znaki, a Lisia Góra koło wsi Podlelów pokryta bukami, z których opadły liście dawała niewielką osłonę naszemu oddziałowi. W tym okresie dla urozmaicenia nam życia dostaliśmy informację od najbliższej placówki AK , że Niemcy nękani ciągłymi akcjami Oddziałów Partyzanckich zorganizowali na dużą skalę wyprawę odwetową z udziałem 1000 żołnierzy różnych formacji - wyposażonych w czołgi i inną broń pancerną oraz samoloty zwiadowcze. Informacja zawierała orintacyjną datę rozpoczęcia akcji i kierunek obławy. Pierwszą czynnością było ustalenie trasy marszowej utrudniającej poruszanie się zmotoryzowanym oddziałom wroga i próbę nawiązania kontaktu z innymi oddziałami partyzanckimi dla większej siły ogniowej.

    Wyruszyliśmy następnego dnia rano zabierając ze sobą tylko broń i suchy prowiant. Maszerowaliśmy cały dzień z małymi przerwami na odpoczynek i pożywienie. Noc spędziliśmy w chacie wiejskiej i stodole w pobliżu lasu otrzymując pierwsze infomacje o obławie niemieckiej. Ruszyła ona tego samego dnia co nasz oddział, ale samochodami i wozami pancernymi z Częstochowy. Tego samego dnia spostrzegliśmy niemiecki samolot zwiadowczy na tyle wcześnie, że zdążyliśmy się ukryć. Taka sytuacja powtarzała się do wieczora.

    Noc spędziliśmy w napotkanej leśniczówce i tam dowiedzieliśmy się , że Niemcy są już na naszym tropie. Ruszyliśmy o świcie ale niestety skończył się już ciągły las i pojawiły się od czasu do czasu zagajniki.Po kilku minutach zauważyliśmy samolot zwiadowczy i ukryliśmy się w najbliszym zagajniku w szczerym polu.Obserwując przez lornetki najbliższą okolicę zauważyliśmy jeszcze w dużej odległości rozciągniętą tyralierę niemiecką zdążającą w naszym kierunku.Krótka narada co robić - puste pola nie dawały żadnej osłony , a dalsza ucieczka była bezsensowna - pozostaliśmy więc na miejscu okopując się i wysuwając zamaskowaną broń maszynową w kierunku nadchodzącego wroga.
    Zapadła kompletna cisza i tylko czasami było słychać żołnierzy odmawiających modlitwę . Po cichu liczyliśmy , że nikt o zdrowych zmysłach nie pomyśli , że w tak małym zagajniku może się ukryć duży oddział partyzancki - Niemcy nie znali liczebności naszego oddziału. Tyraliera niemiecka przeszła o kilkadziesiąt metrów od naszego zagajnika nie zauważając nas.
    Dotrwaliśmy tam do wieczora i po zapadnięciu nocy ruszyliśmy w dalszą drogę. Po godzinie marszu dotarliśmy do dużego majątku rolnego (nazwy nie pamiętam), gdzie nas serdecznie przyjęto - opatrzono otarcia nóg i solidnie nakarmiono , a także poinformowano o przejściu Niemców kilka godzin wcześniej. Dowódca Oddziału po rozmowie z właścicielem majątku podjął decyzję o noclegu wszystkich żołnierzy w stodole -stojącej w odosobnieniu w polu, aby nie narażać mieszkańców. I tu wynikł problem z podchorążym Orłem,gdyż wyżej wymieniony prowadząc podczas kolacji rozmowę z paniami-jak się póżniej okazało wysiedlonymi z Warszawy- zwierzył się, że na skutek zaziębienia ma wysoką temperaturę. Panie te podjęły z dowódcą oddziału pertraktcje o pozostawienie chorego w domu- tym bardziej, że na dworze były już przymrozki. Nic nie pomogły prośby i resztą słusznie, bo najważniejsze było bezpieczeństwo mieszkańców majątku. Po wypoczynku wróciliśmy w rejon naszego pierwotnego działania, w dobrze znane nam strony-zatrzymując się w dużej rozciągniętej wsi Konstantynów. Jedna strona wsi przytykała do dużego lasu umożliwiając w razie napadu wroga bezpieczny odwrót. Tam mogliśmy doprowadzić oddział do porządku-umyć się, zmienić bieliznę, a szczególnie podjąć próbę zniszczenia ciągle dokuczających nam wszy. Prowadzony przez oddział tryb życia i mundury angielskie pełne zaszewek sprzyjały ich rozmnażaniu-niestety praca była syzyfowa.
    W między czasie otrzymaliśmy informację z najbliższej placówki AK, że w najbliższych wsiach grasuje od dłuższego czasu grupa bandziorów terroryzując i okradając mieszkańców, katując i gwałcąc kobiety. Porucznik Bas zlecił swojemu zastępcy podchorążemu Dołowi z drużyną podchorążego Orła udać się nocą do wymienionych wsi zbadać na miejscu sytuację i po schwytaniu wyżej wymienionych bandytów przesłuchać ich oraz mieszkańców w charakterze świadków i wydać wyrok. Jako przewodnik prowadził naszą drużynę mieszkaniec wsi, w której kwaterowali często bandyci. Dzięki pomocy mieszkańców udało nam się zaskoczyć bez strzału biesiadujących trzech bandytów w tym był jeden małoletni.
    Powołano na miejscu sąd składający się z przewodniczącego podchorążego Doła, z udziałem podchorążego Orła i miejscowego sołtysa. Najpierw przesłuchano pięciu poszkodowanych świadków, a następnie obwinionych. Sąd skazał dwóch bandytów na śmierć przez rozstrzelanie.
    Po wykonaniu wyroku w sąsiednim lesie mieszkańcy okolicznych wsi na wiadomość o tym poczuli się bezpieczniej. Po powrocie do odziału podchorąży Dół zdał dowódcy sprawozdanie z przebiegu akcji.
    Zastaliśmy tam również 15 - osobowy oddział radzieckich spadochroniarzy wraz z radiotelegrafistą Katią, który często nas odwiedzał prowadząc koleżeńskie rozmowy i informowało sytuacji na froncie niemiecko - radzieckim. Czasami pozostawali z nami dwa dni, a szczególnie w okresie nasilonej penetracji niemieckiej.
    Do naszego oddziału dołączyli też wcześniej dwaj wojskowi brytyjscy, którzy uciekli z oflagu niemieckiego oraz dwaj Włosi.
    Pobyt naszego oddziału w Konstynowie został nagle nad ranem zakłócony obławą niemiecką.
    Tej właśnie nocy podchorąży Orzeł pełnił obowiązki dowódcy warty rozstawionej wzdłuż całej wsi, która ciągnęła się na długości około 2 kilometrów.Wieczorem podchorąży Orzeł osobiście rozmieścił 10 wartowników Co godzinę przechodził po całej linii i sprawdzał, czy wartownicy czuwają. Noc była bardzo ciemna, padał deszcz, a droga była błotnista.
    Nad ranem, kiedy już świtało zauważył w lesie przytykającym do wsi kryjących się za drzewami pojedyńczych żołnierzy niemieckich - a potem na tyłach wsi rozciągniętych w tyralierę i okopanych Niemców. Podchorąży Orzeł wycofał się i zawiadomił dowódcę oddziału, który zarządził alarm i pospieszny wymarsz w jedynym wolnym od Niemców kierunku tj. w stronę błotnistych łąk pokrytych krzewami. Każdy żołnierz wycofywał się w takim stanie w jakim zastał go alarm - częściowo tylko ubrany, ale z bronią w ręku. Niemcy zauważyli nas natychmiast i zaczęli strzelać od strony lasu i wsi z broni maszynowej. Oddział znalazł się prawie w gołym polu ścigany seriami z karabinów maszynowych.
    Wkrótce dwie bietki z karabinami maszynowymi zostały wyeliminowane z walki, ponieważ Niemcy zabili seriami z karabinów maszynowych konie. Karabiny maszynowe wymontowaliśmy pod ogniem niemieckim i zaczęliśmy się odstrzeliwać. Wyeliminowaliśmy z walki niemiecki karabin maszynowy.
    Powoli po wycofaniu się z pod ognia wroga nasz oddział uformował się w kolumnę marszową, której towarzyszył niemiecki samolot zwiadowczy otwierając od czasu do czasu ogień z karabinu maszynowego co zmuszało nas do rozpraszania się i krycia.
    Najbliższą przeszkodę w postaci powierzchownie zamarznietej rzeczki (był to już grudzień) wziął pierwszy ppor.Bas mając wodę po szyję, a następnie cały oddział, zmusiło to nas do ruszenia biegiem, żeby uniknąć zamarznięcia.
    Marsz trwał do nocy, kiedy to zgubiliśmy obławę niemiecką i dotarliśmy do zaprzyjaźnionej z nami wsi Podlelów i tu zostaliśmy przez kilka dni.
    W połowie grudnia przebyte trudy i ciężkie warunki bytowania spowodowały ostre zapalenie stawów i wysoką temperaturę około 40 stopni u podchorążych Orla i Doła. Obydwaj zostali odwiezieni na kurację do zaprzyjaźnionej z naszym oddziałem pani Kowalczykowej z okolic Bystrzanowic. Leczył nas dojeżdżając wojskowy lekarz i nalewka żurawinowa naszej gospodyni.
    Leczenie po dwóch tygodniach przerwała nam obława niemiecka i nocą wrzuceni na wóz konny wysłany sianem i nakryci pierzynami zostaliśmy przewiezieni do odległego majątku drogą na przełaj po zamarzniętych skibach świeżo zaoranych pól.
    Umieszczono nas w pomieszczeniach rządcy majątku i tu rzeczywiście przyzwoicie nas leczono. W międzyczasie odwiedził nas przechodzący w pobliżu dowódca oddziału NSZ z brygady świętokrzyskiej kapitan Żbik. Po szczegółowym zapoznaniu się z naszymi życiorysami i przygotowaniem wojskowym zaproponował nam dołączenie do brygady świętokrzyskiej , która według jego rozeznania miała wycofać się wraz z wojskami niemieckimi do strefy okupowanej przez wojska angielskie , gdzie również miała stacjonować armia polska gen. Maczka. Mimo tak nęcącej propozycji odmówiliśmy motywując tą decyzję stanem naszego zdrowia.
    Wkrótce otrzymaliśmy informację , że po odskoczeniu od nas o okło 10 km oddział NSZ zlikwidował placówkę niemieckiej artylerii przeciwlotniczej.
    Po przejściu obławy niemieckiej powróciliśmy ponownie w rejon majątku Bystrzanowice, gdzie wkrótce otrzymaliśmy rozkaz przygotowania pola pod zrzut spadochronowy Brytyjskiej Misji Wojskowej Freston .
    Jak się później okazało chciała ona uzyskać bezpośrednią informację o stanie i gotowości bojowej AK, jak również przygotowaniu i ewentualnym termine ofensywy radzieckiej.
    Wytypowaliśmy pod zrzut spadochronowy płaskie gołe pola o odpowiedniej powierzchni w rejonie majątku Bystrzanowice , jak również odpowiednie oznakowanie świetlne oznaczające pole zrzutu , które można było uruchomić w razie zbliżania się samolotu.
    poza tym zorganizowano odpowiednią ochronę miejsca zrzutu i środki tranportu , aby szybko odskoczyć od miejsca zrzutu . Wszystkie dane przekazaliśmy drogą pośrednią do kierownictwa AK, a następnie do Londynu.
    Oczekiwanie na zrzut trwało okolo dwóch tygodni i nastąpił on w dniu 24 grudnia 1944 roku. Całość akcji dobrze zorganizowanej przez nasz oddzial przy współpracy z miejscową placówką AK przebiegła według planu . Noc była mroźna i bardzo jasna - księżycowa . To pozwoliło nam na odnalezienie na zrzutowisku zgubionego przez jednego ze skoczków pasa z ukrytymi w nim dolarami .
    Część naszego oddziału wzięła udział w osłonie trasportu Misji w okolice Radomska , gdzie nastąpiło spotkanie z generałem Leopoldem Okulickim Niedźwiadkiem.
    Podchorąży Orzeł i Dół powrócili do domu pani Kowalczykowej na dalszą kurację . Byli w stałym kontakcie z oddziałem Basa
    W tym okresie nie podejmowano już żadnych akcji , ponieważ wkrótce ruszył front rosyjski którego pierwsi żołnierze pojawili się w okolicach Bystrzanowic 15 stycznia 1945 roku.
    Po rozwiązaniu oddziału Basa ukryliśmy broń i każdy podążył w swoje rodzinne strony . My żołnierze z okolic Warszawy pobyliśmy jeszcze kilka dni w goscinnych Bystrzanowicach , gdzie na początku lutego dostaliśmy wezwanie do stawienia się do RKU w Częstochowie na wojskową komisję poborową.
    Ze względu na nie zakończone jeszcze zapalenie stawów i trwającą gorączkę dostałem miesięczne odroczenie.
    Na pożegnanie się ze stronami partyzanckimi i podziękowanie bogu za ocalenie wybrałem się do klasztoru na Jasnej Górze gdzie odbyłem spowiedź i przyjąłem komunię swiętą .
    W dniu 20 lutego wybrałem się w drogę w rodzinne strony na dachu pociągu i dotarłem do Pruszkowa , a dalej udałem się do domu pieszo przez zrujnowaną Warszawę z krótkim pobytem w Dąbrówce Szlacheckiej u ukochanej ciotki Józefy Pogodzińskiej. Opowiadaniom nie było końca , a szczególnie o bochaterskiej śmierci obu synów ciotki ś. p. podchorążych Wawrzyńca i Grzmota pod Polesiem Nowym .
    Byłem pierwszym , który jako bezpośredni świadek ich śmierci mógł podać wszystkie tragiczne szczegóły . Było to bardzo trudne i bolesne .
    Następnie w dalszym ciągu pieszo poszedłem przez Jabłonnę , Legionowo do rodzinnej wsi Dębe nad Narwią.
    Wieś zostałem całkowicie spaloną na skutek przesuwania się frontu i uporczywych walk z obydwu stron rzeki .
    Po drodze , spotkani sąsiedzi pokazali mi bunkier poniemiecki , w ktorym mieszkała moja rodzina. Zastałem w nim tylko matkę - po długim powitaniu i rozmowach dowiedziałem się , że mój ojciec i rodzeństwo wyciągają z zamarzniętej Narwi na łąkę długie, piękne , bale drzewa sosnowego , ktore były spławiane , uformowane w tratwy , z puszczy białowieskiej do Wisły i dalej do Rzeszy .
    Po powitaniu i rozpoczęciu opowiadania o przebytych przygodach kontynuowałem z rodziną dalsze wyciąganie drzew przy pomocy kulawego konia . Następnego dnia ruszyły lody na rzece a z nimi niewyciągniete pnie drzew.

    W toku dzialań bojowych oraz po ich zakończeniu otrzymałem następujące odznaczenia wojskowe

    • Krzyż Virtuti Militari V-klasy
    • Warszawski Krzyż Powstańczy
    • odznakę weterana walk o niepodleglość
    W czasie mojej działalności konspiracyjnej spotkałem się z ogromną życzliwością wielu ludzi .