O godz. 6 rano pokazały się samoloty, a za kilka minut dało się słyszeć straszny huk w dzielnicy Warszawa-Koło . To zrzucone bomby z samolotu rozwaliły tam dużą kamienicę , grzebiąc pod gruzami jej mieszkańców. I wtedy to dopiero ludzie zrozumieli , że to nie "jakieś ćwiczenia" , ale straszliwa wojna. Odtąd zaczęły się fale nalotów a radio ciągle ogłaszało alarm, by ludzie chronili się do schronów . Słyszałam , jak przez radio prezydent Ignacy Mościcki załamanym głosem składał odpowiedzialność przed narodem polskim: "Wobec Boga i historii, nie jestem winien tej wojny ...". I oto nalot po nalocie w dzień , a w nocy artyleria ostrzeliwała bez przerwy, jeszcze do 6 września tramwaje jeździły ale zaciemnione. Zaczęto kopać okopy i budować barykady. groza owładnęła ludnością . Ogłoszono powszechną mobilizację mężczyzn , ale wobec dezorientacji i dezorganizacji zostało to zaniechane. Byłam wtedy na Krakowskim Przedmieściu nr 58 vis a vis skweru Adama Mickiewicza , w domu "Kąpiele Rzymskie" . Podczas nalotów zbiegaliśmy do poczekalni kąpieli , potem lokum to zajęła milicja obywatelska , później w punkcie sanitarnym w tym domu , wreszcie w kotłowni w głębokich piwnicach . Do mieszkania już dostać się nie można było . górne piętra , klatka schodowa były zawalone a gruz zatarasował przejście. Podczas jednego z nalotów mieszkaniec tego domu zbiegając po schodach został rozszarpany na strzępy , tak , że i pogrzebać nie było co . Tłumy ludzi , jakby obłąkani , z tobołkami na plecach , nieprzerwaną falą ciągnęły ulicami to w jedną to w drugą stronę . Z rana od Pragi w stronę Mokotowa a wieczorem wracali z powrotem . Tylko podczas nalotów chronili się do bram , piwnic gdzie kto mógł . Na jezdni i chodnikach leżały trupy wojskowych cywilnych oraz koni . gdy chwilowo słabły naloty zbierano zwłoki i chowano je na skwerach w zbiorowych mogiłach . Ulice całe w płomieniach jak jedna wielka pochodnia kule bez przerwy świstały zbierając śmiercionośne żniwo . Głód, brak , wody , brak wszelkiej łączności , walące się domy . To tylko mglisty obraz tego co się działo . Popłoch wśród ludzi - będzie wojna gazowa , część ludności zaopatrzyła się w maski przeciwgazowe inni z lekiem patrzyli , że ich nie mają, inni jeszcze nawet nie zdawali sobie sprawy co może im grozić . 6 września - rzucone przez niewiadomo kogo hasło: "kobiety z dziećmi i starcy zostają - mężczyźni uciekają" . Płacz żon , matek , żegnających swych bliskich uciekających w nieznane , to były rozdzierające sceny . 8 września przebiegałam rankiem przez ulicę i wtedy to słyszałam z "Dziekanki" przez radio ochrypły z wysiłku głos prezydenta Warszawy Stefeana Starzyńskiego , który rozpaczliwie wzywał Francję i Anglię by przyszli z pomocą . Napróżno ...
Wrzesień dobiegał końca, w rosnącym huku dział . W piwnicach kobiety i dzieci modlą się . W czasie gdy fala nalotów nadlatywała , gdy potężne mury domów trzęsły się w swych fundamentach od huku bomb i cały dom 6 piętrowy kołysał się jak okręt na fali. Wtedy to w najwyższej trwodze padano na kolana i modlono się , nawet ci którzy nigdy przedtem nie modlili się - wspólnym błagalnym głosem wśród płaczów i krzyków głośno i cicho szeptali słowa modlitwy , a samoloty ciągle wracały.
Któregoś takiego dnia przed wieczorem ucichły działa . Jakaś głucha cisza ogarnęła miasto . Ludzie wyszli na ulicę nie mogąc zrozumieć , co ta cisza znaczy . Jedni drugim podawali różne wiadomości . Pamiętam jak podeszła jakaś pani i pyta , czy to prawda , że o godz. 18 mają przez most przemaszerować wojska , że przyszła oczekiwana pomoc . Radość nie dająca się opisać . Niemcy odstąpili. Jesteśmy uratowani. Niestety .
Noc upływała w milczeniu tylko łuny żarzyły się szeroko nad miastem . Warszawa nie broniła się tej nocy miasto odpoczywało wśród pożarów . Łuna poziomo słała się po niebie ukazując całe okrucieństwo dokonane na bezbronnym mieście. Warszawa - miasto bohater padło . Czarna noc przeszło 5letniej niewoli wzięła nas we władanie . Zaczęły się pięcioletnie zmagania narodu polskiego z hitlerowskim najeźdźcą.

W końcu października 1939r. mąż mój wrócił z tułaczki (po około 700 km przebytej drogi) na to idiotyczne jakieś hasło rzucone w dniu 6 września. Powrócił , a raczej przywlókł się , poważnie chory . Tułaczka ta o głodzie i chłodzie pełna niebezpieczeństw , a w końcu dostaje się do niewoli niemieckiej za druty . Wszystko to sprawiło , że choroba szybko rozwija się postępuje . W 1941 r. umiera w Szpitalu Ujazdowskim , mając zaledwie 32 lata życia . Trzy i pół roku pracy w Zakładach "Lot" na Okęciu jako inżynier technolog mechanik . W 1936 roku ukończył bowiem Politechnikę Warszawską . Mam dwójkę małych dzieci (4 lata i 6 lat), zostaję bez gruntu pod nogami . Wszystko co posiadałam wartościowego , to spieniężyłam , aby ratować męża i żyć z dziećmi . Czego ja nie robiłam . Szyłam handlowałam ... nawet raz pokusiłam się na wyjazd za "szmuglem". Zakupiłam kiełbasy , rąbanki , obwiesiłam się i powrót do domu , przeżywając wiele strachu , "łapanki" były ciągle . Dociągnęłam jakoś do domu ostatkiem sił i nerwów spieniężyłam wszystko z pewnym zarobkiem . Doszłam jednak do wniosku , że do tego absolutnie się nie nadaję . Było mi bardzo ciężko i postanowiłam dzieci przeprawić do rodziców przez "zieloną granicę" do Woli Kiełpińskiej . Jak ta przeprawa przebiegała i co przeżyłam to nowy całkowicie rozdział . Sama kilkoma nawrotami byłam z dziećmi na ziemi przyłączonej do III Rzeszy Niemieckiej , to znowu powracałam do Guberni Generalnej , do Warszawy , do ciężko chorego męża . I tak aż do śmierci męża , potem jestem już tylko w Woli Kiełpińskiej z dziećmi . Miałam wiele trudności , nie miałam "kin-karty" , a żandarmi lubili się zainteresować . Nie miałam możności poruszania się . Dopiero po pewnym czasie , dzięki panu Budzyńskiemu , który pracował w gminie i tajnie wyrobił dokument . Byli bowiem Polacy różni , jedni z narażeniem się pomagali innym, ale byli i tacy co byli na usługach wroga, aby samemu wypłynąć .
Mimo trudności prowadziłam tajne nauczanie , wprawdzie niezorganizowane , w okresie od 1940r. do 1944r. Nie znałam nikogo z tajnych władz szkolnictwa ani mnie nie znano . Miałam różne niebezpieczne przeżycia , pewnego razu prowadziłam lekcje z trzema dziewczętami (12-14 lat) w pewnym momencie zobaczyłam przez okno , że drogą idą żandarmi i skręcają do mojego domu . Mrowie mi po plecach zaczęło chodzić ze strachu . Dziewczęta szybko ukryły książki . Ja siedziałam przy maszynie do szycia , a dziewczęta zawzięcie szyły ręcznie , materiał pokrojony i przygotowany leżał na stole . Niemcy , owszem zainteresowali się tą pracą - nawet o dziwo podobało im się , że się pracuje . Drugi raz wypadek podobny miał miejsce , ale z małymi dziećmi , a było ich wtedy jedenaścioro . Wtedy wcześniej ostrzeżono nas , że Niemcy są w pobliżu . Dzieci szybko rozbiegły się niepostrzeżenie . W 1944 roku zbliżył się front i stał tu 6 miesięcy . Tu był przyczółek frontowy . I znowu dane było nam przeżyć piekło wojenne .
Ewakuacja - w ciągu pół godziny nie mógł tu nikt pozostać . Z węzełkiem tylko poszli wszyscy w nieznane . Pędzili ludzi jak bydło , poganiając kolbami , 6 miesięcy tułaczki , wreszcie wyzwolenie .
Dla podsumowania jakie straty poniósł naród polski podam dla przykładu , że z 11 osób rodziny męża , które zamieszkiwały w jednym domu podczas wojny , pozostałam tylko ja z dziećmi . Wszyscy reszta , przenieśli się na tamten świat . Mąż mój umiera w 1941 roku mając 32 lata . Matka jego w pełni sił , ginie w 1942 roku . Wysiadając z tramwaju , róg Alei Jerozolimskich i Starynkiewicza , została , ugodzona zabłąkaną kulą . Niewiadomo , czy z Getta , czy z wiaduktu kolejowego . Umiera babcia - ale ta już staruszka. Wybucha powstanie , rankiem wyszli z domu ojciec męża i jego młodszy syn z żoną już nie wrócili . Pozostały dwie siostry . Esesmani wyciągnęli starszą na dziedziniec seminarium duchownego wraz z innymi mieszkańcami a drugą - ciężko chorą , żywcem spalili obrzucając mieszkanie granatami , słychać było nieludzki krzyk . Siostra rwała się na pomoc - niestety. Wywieziona do Saksonii pracowała w kopalni aż do wyzwolenia . W Warszawie na gruzach swego domu spotkała się z ojcem oboje nędzarze znękani . Zapłakali nad swoją dolą na gruzach domu , w których pogrzebane wciąż były zwęglone kości córki - siostry . Ani syn ani jego żona nie wrócili . Ojciec zmarł wkrótce w 1446 r. córka jeszcze żyła kilka lat , ale i ona podążyła za nimi.

Rok 1945 - koniec wojny

Mróz i śnieg skrzypiał pod nogami tych , co jak pierwsze jaskółki , zaraz za frontem , wracali za wszelką cenę do swych stron . Zagrzewa ich nadzieja , a raczej marzenia , że zastaną swe domy . Niestety ... . Popatrzyli , podumali i zabrali się na nowo do pracy . Nieszczęścia i przeżycia okupacji zahartowały ich . W ślad za pierwszymi ciągnęli ze wszystkich stron inni . Zamiast domów zajmowali zwolnione przez wroga bunkry , ziemianki wykopane w ziemi . Ciężkie to było życie , wszystko było splądrowane , zniszczone przez tych co się tu rządzili . Koni , krów , narzędzi i ziarna do siewu nie było zupełnie . Z daleka ściągano z innych powiatów , to co można było , by tylko zacząć . Niektóre pola długo jeszcze porastały chwastami , tak gęsto były zaminowane , że niesposób było tam wejść . Pierwszy pokos siana tu i ówdzie zebrano i był to już jakiś początek .
Teraz inna chmura zasępiała ich czoła , trzeba za wszelką cenę zorganizować dzieciom szkołę, ale gdzie ? Domy zniesione z powierzchni ziemi . To , co jeszcze jako resztki domów zostały , absolutnie nie nadają się na szkołę . Jedynym najmożliwszym , był budynek dawnej gorzelni w Szadkach . Wprawdzie dach postrzępiony kulami jak sito , bez okien bez drzwi , ściany zbite pociskami - ale jest . Ludzie zebrali się porozmawiali i uradzili , że trzeba szybko stworzyć szkołę . Ogłoszono zebranie wszystkich rodziców , którzy mieli dzieci i pragną , by się uczyły . Zebrał się tłum ludzi , nie tylko z pobliskich wsi ale i z dalszych . Postanowili zabrać się do pracy , szło bardzo ciężko ale nadzwyczaj solidarnie . Odgruzowano dwa pokoje , wprawiono ramy oszklono okna , drzwi przyniesino z bunkrów , coprawda niebardzo pasujące . Jeden z rodziców obielił ściany . I oto lokal gotowy . Brak było ławek tablicy kredy i wielu rzeczy . Wyłonił się komitet rodzicielski . Zwrócono się do Inspektora Szkolnictwa w Pułtusku z prośbą o zezwolenie na otwarcie szkoły , motywując , że mają nauczycielkę ( w tym czasie był to ważny argument), a resztę co tylko będzie można , będą robić sami by urządzić szkołę . Do komitetu tego należeli Antoni Perczyński , Adam Myszkorowski ,Jan Ciuraj , Stanisław Sikorski , Wojciech Ciszkowski , Andrzej Kita , Czesław Skoszkiewicz . Inspektorat Szkolny wyraził zgodę i obiecał swoją pomoc .
1 maja 1945 r. powstaje szkoła w Woli Kiełpińskiej , pierwsza na całą okolicę . Do zapisu zbiegły się dzieci z dużego obszaru : Skubianka , Jachranka , Izbica , Zabłocie , Wólka Zaleska , Kępiaste , Zalesie Borowe , Dębinki , Karolino , Marynino , Ludwinowo Zegrzyńskie , Szadki , Wola Smolana , Wola Kiełpińska . Nie zapomnę nigdy tego widoku jak dzieci z dalszych wsi , gdy po zapisie , czują się uczniami , nieśli (po dwoje , po troje ) deski z bunkrów do szkoły by zrobić z nich dla siebie ławki . Dzieci same radziły sobie . Z ruin przynoszono cegły , ustawiano , na nie kładli przyniesione deski . Drugie niższe to do siedzenia . I tak zasiedli do nauki w szkole po prawie 6 letniej przerwie . Jedni po raz pierwszy , jako małe dzieci , inni prawie dorośli , już po przerwie wojennej . Brak tablicy , oto jeden z uczniów przyniósł kawał dykty ze swego bunkra ; pomalował jakąś czarną farbą (jakimś smarem) zawiesił . Kreda albo przyniesiona przez dzieci albo gruz wapienny . Brak podręczników , zeszytów , różnie bywało gazety skrawki papieru .
Trzeba było widzieć twarze dzieci , jaka duma , radość i zapał rysował się na ich twarzyczkach. Nie żałowały , ani drogi dalekiej , ani niewygody . Uczyli się z nauczycielką , a rodzice starali się o ławki , o tablicę i inne urządzenia . Były to ławki składkowe po 2...3...4 lub 5 miejsc . Każdy robił , jak mógł i jak umiał . Ławki kształtem , wyglądem , wykonaniem , dziwolągi . Inspektorat Szkolny też zaczął nam pomagać . I tak dotrwało do pierwszych wakacji w wolnej Polsce Ludowej . W ślad za Wolą Kiełpińską poszli inni .
Tak więc : w Skubiance 1 nauczyciel , Zabłocie 1 nauczyciel , Dębe 1 nauczyciel , w Stanisławowie 1 nauczyciel , Jadwisin 2 nauczycieli . Dzieci teraz przenoszą się do bliższych sobie szkół . Zabierają ławki , które przyniosły , bo i tam są trudności . Z biegiem czasu szkoły stają się lepiej zaopatrzone zwiększony personel nauczycielski . Wszędzie widać było docenianie wartości nauki . Wykwitały czyny społeczne , samorzutnie np. Zabłocie , początkowo barak drewniany , murowany powstaje przysłowiowo "w ciągu jednego dnia". Dzięki takiemu ustosunkowaniu się , osiągnęliśmy bardzo wiele , a zawsze szła nam pomoc ze strony władz szkolnych , czynników społecznych i władzy Polski Ludowej . Jakiś zapał ogarnął ludzi i ci gotowi byli tworzyć szkoły , bodaj każdy na swym podwórku . A kto wtedy uczył ? Różnie bywało . Oto zjawiali się starzy , dobrzy , doświadczeni pedagodzy (jak np. kol. Janina Wnęk w Dębem , mimo utraty słuchu staje do pracy i uczy z całym poświęceniem ) . Zjawiali się młodsi , pełni zapału , najlepszych chęci i energii , ale niejednokrotnie nieprzygotowani do tego zawodu . Dlatego też kadry nauczycielskie były bardzo różne i bardzo płynne . Jedni zaczynali i szybko odchodzili z tych czy innych powodów , na ich miejsce przychodzili inni . Mała tylko garstka pozostała na długo , na stałe .
W Woli Kiełpińskiej początkowo zapisanych było 89 uczniów , zakres 5 klas , rozpiętość wieku olbrzymia
w roku szkol. 1945 - 1946 jest 2 nauczycieli
w roku szkol. 1946 - 1947 jest 3 nauczycieli 6 klas
w roku szkol. 1947 -1948 jest 4 nauczycieli 6 klas.
w roku szkol. 1948 - 1949 jest 4 nauczycieli 7klas
ilość uczniów - 189
W roku szkol. 1446/47 zorganizowano kursy dla młodzieży , w celu umożliwienia ukończenia szkoły podstawowej , kursy przysposobienia rolniczego oraz kursy dla analfabetów . Wiele trudności i to olbrzymich , lokalowych , stopniowo zostaje rozwiązanych . Lokatorzy , którzy wprowadzili się wcześniej , przed zorganizowaniem szkoły , do tego budynku , nie chcą i nie mają gdzie wyprowadzić się . Warunki lokalowe i sanitarne są okropne . Praca w szkole jednak trwa , z nadzieją , że doczekamy się odbudowy szkoły , zniszczonej przez wojnę . Personel nauczycielski co rok się zmieniał , ale atmosfera zawsze jest miła , dobra , koleżeńska , solidarna ; to osładza nam ciężką pracę . Przez kilka lat prowadzone było dożywianie dzieci w szkole .

Nauczyciele:

  • Szopa-Sujkowska Janina 1945-70 kierownik szk. 1945-48
  • Jakubowska Jadwiga 1946-47
  • Kozarzewski Bronisław
  • Dąbrowski Czesław 1947-48
  • Staszewska Leokadia 1947
  • Stawnicka Maria 1947-48
  • Lewandowska Leokadia 1947
  • Eljasz Jan 1948-49 kierownik szk.
  • Linka Jadwiga 1950-52
  • Sawicka Irena 1950-52
  • Wierzbicki Wacław 1950-60 kierownik szk.
  • Zygo Zygmunt
  • Strzelecki Mirosław
  • Wieliszewska Feliksa
  • Wieliszewska Regina
  • Plewko Janusz kierownik szk.
  • Plewko Halina
  • Kisiel Józef
  • Kisiel Maria
  • Bella Alina
  • Golec Hipolit kierownik szk.
Wreszcie w 1950 roku , szkoła przenosi się do odbudowanego budynku szkolnego w Woli Kiełpińskiej. Piękna , nowa , piętrowa szkoła . Widne klasy , w których uczymy , sprzęt szkolny , pomoce naukowe dają dobre warunki nauki . W tej już szkole , wiele kursów dla dorosłych , pomogły ukończyć szkołę tym , którym warunki życiowe wcześniej nie pozwoliły . Od 1945r. wiele młodzieży i dorosłych opuściło szkolne mury . Zajęli różne placówki : na roli czy w fabrykach , przy warsztacie , czy w szkole , jako wychowawcy nowych pokoleń . Jako lekarz , inżynier , technik czy inny budowniczy obecnej rzeczywistości . Już wiele mamy dzieci wychowanków , którzy jak ich rodzice opuścili już lub wkrótce opuszczą te szkolne mury .
Jako nauczycielka , wychowawczyni , przez długie lata przywarłam sercem do tej szkoły i w myśli nazywam ją "swym dzieckiem". Bo istotnie od urodzenia jej do chwili obecnej wyrosła , wypiękniała , wyszlachetniała i można z niej być dumną . Wkrótce obchodzić będziemy 1000 lecie Polski , wyrastają tysiące nowych szkół pomników . Nowa reforma szkolna już wprowadzona , bo dawne formy pracy już nie pasują do rzeczywistości . Niedaleko mamy już takie "tysiąclatki" w Jadwisinie w Orzechowie . W projekcie jest budowa szkoły w Dębe , jest już w Dębem Technikum Gospodarki Wodnej .

A jakie są osiągnięcia 20 - lecia Polski Ludowej w naszej okolicy na innych odcinkach ?

Wyszli ludzie z ziemianek . Odbudowali domy nowe , ładniejsze , murowane , rozbudowali wsie . Sieć dróg wysadzanych drzewami , szosy o nawierzchni asfaltowanej. Las - ozdoba i bogactwo nasze zniszczony przez działania wojenne oczyszczony i nowy , świeżo zasadzony , wyrósł już duży . Gromadzka Rada Narodowa w Woli Kiełpińskiej . Punkty sklepów spółdzielczych , zlewnia mleczarska , piekarnia , Ochotnicza Straż Pożarna , Agronomówka , w której mieszka i doradza rolnikom agronom - to najdobitniejsze przykłady niemałych osiągnięć . W dużym budynku tuż przy szkole , prócz siedziby straży przeciwpożarnej jest świetlica , Ośrodek Kultury. Wielkim dobrodziejstwem jest elektryczność , która od kilku lat zabłysła w naszych domach . Radio telewizja codzień prawie zagląda do nowych domów i gromadzi wokół siebie coraz więcej zainteresowanych . pralki , żelazka elektryczne , maszyny poruszane siłą elektryczną ułatwiają życie . Nowe wspaniałe mosty w Zegrzu w Dębem . Zalew Zegrzyński , który stał się terenem wypoczynku dla turystów . Wiele ośrodków kuracyjno - wypoczynkowych rozsiadło się wzdłuż Narwi .


Gęsta sieć komunikacji PKS umożliwia dostanie się wszędzie łatwo , wygodnie . Wodociągi doprowadzające wodę na wsi do każdego domu , łazienki kanalizacja w domach .
Obecnie zbliżamy się już do 30-lecia Polski Ludowej . I tu zmiany są tak wielkie , że trudno nie pogubić się . To co w 20-leciu było sukcesem , dziś już z perspektywy czasu jest zbyt małe , aby wspominać .
Ja również dobiegam 30-lecia Polski Ludowej , ale już jako emerytka . przez te długie lata pracy brałam czynny udział w życiu szkoły i naszej wsi . Dziś , choć odeszłam od pracy zawodowej , to nie zrywam więzi ze szkołą . Zawsze żyję z nią i nią . Gdzie tylko trzeba zawsze jestem i będę w pracy społecznej , dokąd mi sił starczy . Czuję to jako obowiązek i to mi daje zadowolenie , że jestem potrzebna .


Janina Sujkowska